„Magiczny Świat Opery” – koncert inauguracyjny XII Europejskiego Festiwalu Muzycznego „Gloria”. Fotorelacja.

Co jest receptą na udany koncert operowy? By oczarować publiczność, także taką, która w operze widziała i słyszała już bardzo wiele, wcale nie potrzeba wielkiej sali z ogromną ilością miejsc, ani nowatorskiej, monumentalnej, czy szokującej scenografii. Ani też widowiskowych efektów świetlnych. A nawet, licznej orkiestry i chóru, a najlepiej kilku. Gdy występują soliści, którzy zachwycają pod względem wokalnym i aktorskim, cała wyżej wymieniona otoczka jest zbędna.

I taki właśnie jest Festiwal „Gloria” Haliny i Aleksandra Teligów w Białymstoku. Wystawiane przez nich koncerty i spektakle opierają się przede wszystkim na wysokim poziomie wykonań.

Koncert inauguracyjny „Magiczny Świat Opery” był wydarzeniem wyjątkowym. Dopracowany nie tylko wokalnie, dzięki talentom solistów polskich teatrów operowych z Warszawy, Wrocławia, czy Bytomia: Edyty Piaseckiej, Katarzyny Haras, Roksany Majchrowskiej, Macieja Komandery, Macieja Falkiewicza i Sławomira Naborczyka, lecz także instrumentalnie – i tu w zupełności wystarczył akompaniament fortepianowy Haliny Teligi – a także choreograficznie. Solistom towarzyszyli debiutujący młodzi śpiewacy:  Marta Antkowiak, Małgorzata Piotrowska, Magdalena Abłażewicz, Urszula Bielenia, Agnieszka Zińczuk, Agnieszka Panas i Wojciech Urbanowski. I wszyscy doskonale ze sobą współpracowali.

Artyści odgrywali sceny z oper, widowiskowe pod względem tanecznym lub przejmujące pod względem dramaturgicznym. Tu każdy gest był przemyślany, każda wymiana spojrzeń między solistami w duetach, tercetach czy kwartecie. W końcu, do tego też zobowiązywał niezwykle ambitny program.

Zabrzmiały m.in. arie z „Fausta” Charlesa Gounoda, „Aidy” i „Rigoletta” Verdiego (ze słynnym kwartetem na finał koncertu), „Carmen” Bizeta ze zjawiskową i pełną temperamentu Katarzyną Haras w partii tytułowej, z towarzyszeniem baletu, czy oper Giacomo Pucciniego, „Turandot” i „Cyganerii” – tu w partiach tenorowych błyszczał solista Opery Śląskiej Maciej Komandera. Młody tenor Sławomir Naborczyk zachwycił pięknymi i emocjonalnymi wykonaniami partii Księcia Mantui z „Rigoletto”, zwłaszcza w duecie z Edytą Piasecką. I to właśnie Edyta Piasecka, primadonna europejskich scen operowych, solistka m.in. Teatru Wielkiego Opery Narodowej w Warszawie, była gwiazdą wieczoru. Wykonała popisowe arie ze swojego repertuaru – Julii z „Romea i Julii” oraz Małgorzaty z „Fausta” Charlesa Gounoda. Zarówno głos artystki, sopran koloraturowy, jak i jej zmysłowa prezencja, charyzma i ogniste spojrzenie, za każdym razem przyprawiają publiczność o szybsze bicie serc.

Białostocka Aula Widowiskowa Wydziału Pedagogiki i Psychologii przeistoczyła się tamtego wieczoru w najsłynniejsze teatry operowe świata, dzięki wyjątkowej atmosferze. Dzięki magii piękna głosów, piękna dzwięków fortepianu, wiarygodności interakcji między solistami we wspólnie wykonywanych ariach, a przede wszystkim, emanującej ze sceny radości śpiewania. Radości dzielenia się z publicznością Sztuką jaką jest opera.
Wielkie brawa dla Dyrektora Aleksandra Teligi i wszystkich organizatorów za przygotowanie tak wyśmienitego koncertu.

 

Muzyczny hołd dla Szekspira, czyli „Romeo i Julia” w Operze Śląskiej.

W sobotę 21 października 2017 odbyła się uroczysta premiera opery Charlesa Gounoda „Romeo i Julia” w reżyserii Michała Znanieckiego i pod kierownictwem muzycznym Bassema Akiki.

Śmiało mogę powiedzieć, że był to najbardziej zachwycający spektakl operowy, jaki obejrzałam w tym roku. Muzyką jestem oczarowana od dawna i w wykonaniu tak dynamicznie poprowadzonej orkiestry, świetnego chóru, a zwłaszcza solistów, których nie tylko głosowe, ale i aktorskie talenty wyróżniają się na plus w całym spektaklu (tu wielkie brawa dla Romeo – Lampert Andrzej (profil oficjalny), także za imponującą francuszczyznę oraz Julii – Ewa Majcherczyk – o uroku niewinnej, radosnej nastolatki), suma summarum – nie zawiodłam się.

Od scenografii, którą stworzył Luigi Scoglio, nie mogłam oderwać wzroku. Zwłaszcza, gdy zmieniało się jej oświetlenie, za każdym razem wprowadzając inny nastrój – uroczysty, romantyczny, bądź nastrój grozy, niepokoju, żałoby. Bardzo umiejętnie też wykorzystano salę Opery Śląskiej, by „grała” nie tylko scena, ale i pobliskie loże. Dodatkowo moje serce skradły dyskretne odniesienia do tradycyjnego teatru szekspirowskiego, chociażby w rekwizytach i nieodzowne skojarzenia z Notre Dame de Paris, wywołane przez przepiękną gotycką rozetę w drugim akcie. Nastrój potęgowały efekty świetlne imitujące promienie słońca przenikające witraże. Natomiast scena nocy poślubnej tytułowych bohaterów była prawdopodobnie najbardziej zmysłową, jaką miałam okazję podziwiać w teatrze operowym. Z pewnością niejedno serce mocniej zabiło.

Całość jest tak plastycznie dopasowana, dopracowana w najmniejszym szczególe i spójna, właściwie bez żadnych drobiazgów wywołujących konsternację, że z radością wybiorę się na spektakl drugi raz. Pięknie opowiedziana historia, baśniowa, magiczna, wzruszająca. Z niejednym elementem zaskoczenia, a to w operze lubię najbardziej.