Czy w tym szaleństwie jest metoda? „Miłość do Trzech Pomarańczy” w Operze Krakowskiej.

Czy można połączyć „Lot nad kukułczym gniazdem” z baśnią?
U Znanieckiego, jak przekonałam się oglądając „Miłość do Trzech Pomarańczy” Prokofiewa w Operze Krakowskiej, wszystko jest możliwe.

Muzyka jest niezwykle agresywna, niepokojąca, skomplikowana i na pewno nie sposób przy niej odpoczywać. Jak więc ją nieco uatrakcyjnić? Wszelkimi możliwymi środkami wizualnymi. Scenografia rodem z kosmosu, czy szpitala psychiatrycznego, szalona ilość multimediów, tłumy statystów, poruszających się między innymi na wózkach inwalidzkich. Dziwaczne rekwizyty, jak spuszczany z sufitu gigantyczny widelec, czy turlający się po scenie monstrualnych rozmiarów talerz. Do tego spora dawka groteski w reżyserii, która gdy ma bawić, raczej przeraża, zadziwia, szokuje. Czarny humor tak czarny, aż wywołuje niepokój.

To bardzo dziwny, psychodeliczny spektakl, dający wrażenie snu wariata, do którego zostaje wciągnięty widz (chórzyści zasiadają pomiędzy publicznością, nawet w odległych rzędach). Surrealizm do granic absurdu, trochę jak w czeskim filmie, a trochę jak w amerykańskim science-fiction z lat osiemdziesiątych. Zakończenie również nie jest typowe dla bajki, jaką w istocie jest cała opowieść.
Jeśli ktoś marzy o całkowitym, permanentnym oderwaniu się od rzeczywistości w operze, to jest właśnie to.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s