A gdyby tak rzucić wszystko i… ruszyć do czardasza? O, jakże piękniejszy wydałby się wtedy świat!
Z takiego założenia wyszli organizatorzy i reżyser koncertu „Czardaszem przez operetkę” na 52. Festiwalu im. Jana Kiepury w Krynicy Zdroju. Koncert przygotował, wyreżyserował i poprowadził Łukasz Lech – wielki miłośnik operetki i popularyzator tej na pozór lekkiej i przyjemnej w odbiorze, a w rzeczywistości karkołomnie trudnej w wykonaniu, sztuki teatralnej.
Operetka to synteza teatru we wszystkich jego odcieniach – zatem to nie tylko muzyka i wokal, na których opiera się teatr muzyczny, lecz także taniec, choreografia, aktorstwo oraz humor. Bo przecież operetka powstała by cieszyć, wywoływać uśmiechy i dodawać szczypty koloru do szarości codziennej egzystencji.
Udało się to wszystko osiągnąć w koncercie „Czardaszem przez Operetkę”. Czardasze zdominowały krynicką scenę, wyselekcjonowane z dzieł operetkowych, takich jak: „Księżniczka Czardasza”, „Baron Cygański”, „Zemsta Nietoperza”, „Hrabina Marica”, „Wiktoria i jej huzar”.
Poza wykonaniami wokalnymi, w programie zabrzmiały także te instrumentalne – odtańczone przez Balet Cracovia Danza i Zespół Tańca Artystycznego „Miniatury”, a także zagrane na skrzypcach. Ich struny rozgrzał do czerwoności Bogdan Kierejsza, brawurowym wykonaniem Czardasza Montiego. To artysta, który wkłada w grę na instrumencie całą duszę i poświęca się jej bez reszty, a każdy jego występ jest prawdziwym widowiskiem.
Lecz czymże byłby koncert operetkowy bez znakomitych śpiewaków?
Katarzyna Mackiewicz to diva, o której powinni marzyć reżyserzy i do której powinna wzdychać publiczność. Gdy pojawia się na scenie, rzuca czar nie tylko przepiękną barwą głosu, lecz każdym gestem, spojrzeniem, ruchem tanecznym. Jej „Czardasz Rozalindy” z „Zemsty Nietoperza” wykonany solo, bez udziału baletu i statystów, był prawdziwą perłą. Czarną perłą, jak suknia artystki podczas tegoż wykonania.
Wiele dziewczęcego uroku i wręcz cygańskiej tajemniczości wniosła na scenę Ewelina Szybilska. Solistka Opery Śląskiej, zarówno w solowych wykonaniach, jak i w duetach, prezentuje się i brzmi wdzięcznie, naturalnie, subtelnie, kobieco. Jej przejmującą arię Saffi z „Barona Cygańskiego”, zaśpiewaną z talią kart w dłoniach, zapamiętam na długo.
Nie zawiedli także soliści. Tenor Jakub Oczkowski bez wątpienia w operetce czuje się jak ryba w wodzie. Obserwując swobodę jego scenicznych występów, nie sposób nie zauważyć, że artysta wówczas doskonale się bawi i w wir tej zabawy wciąga publiczność.
Tenor Łukasz Gaj jest już nieco bardziej wyważony i ekspresyjnie oszczędny w swych kreacjach scenicznych. Jednak prezentuje się bardzo dostojnie, elegancko i porusza się po scenie ze swoistym arystokratycznym szykiem.
W tym roku na Festiwalu im. Jana Kiepury debiutuje młody tenor Sławomir Naborczyk. Jego piękna barwa głosu, wielkie ambicje i zaangażowanie pozwalają żywić nadzieję, że usłyszymy go na jeszcze wielu krynickich festiwalach w nadchodzących latach.
Prawdziwą wisienką na torcie i prawdopodobnie najlepiej przyjętą przez publiczność parą wykonawców okazali się goście z Węgier – młodziutka Aisha Kardffy (rocznik 1999!) i Peller Károly, soliści Operetki w Budapeszcie. Ich widowiskowe wykonania arii w ich rodzimym języku, połączone z zapierającymi dech, wręcz akrobatycznymi popisami tanecznymi, podgrzały temperaturę w i tak już dusznym i gorącym wnętrzu Pijalni Głównej.
Całość poprowadził Łukasz Lech – serce i mózg tego koncertu, z towarzyszeniem Magdaleny Drohomireckiej. Podczas zapowiedzi wspominali Martę Eggerth, której to koncert został zadedykowany. Opowieści i anegdoty o żonie patrona festiwalu ubogaciły fragmenty archiwalnych nagrań z filmów i recitali z jej udziałem, wyświetlane na ekranie. Dzięki cudom współczesnej techniki, głos Marty Eggerth zabrzmiał dla krynickiej publiczności ponownie.
Zagrała orkiestra Wiener Solisten Orchestr pod dyrekcją Piotra Gładkiego.
Publiczność bez wątpienia dała się porwać. Po takim koncercie aż chciało się wstać i z radością ruszyć do czardasza. Bo, jak zaśpiewali artyści w finałowym utworze z „Księżniczki Czardasza”, „Joj maman”, „życie krótkie”, więc „precz ze smutkiem”.