„Juliusz Cezar” jakiego nie znacie. Premiera w Warszawskiej Operze Kameralnej.

Czym może zaowocować odwaga w Sztuce? Czy wyjście poza ramy jest w stanie zadziałać na korzyść dzieła operowego? Gdzie są granice kreatorskiej wyobraźni i czy w ogóle istnieją? Na te pytania starali się odpowiedzieć twórcy „Juliusza Cezara”, najnowszej premiery Warszawskiej Opery Kameralnej, wystawionej w ramach XII Festiwalu Oper Barokowych.

„Juliusz Cezar” w WOK. Fot. Krzysztof Durkiewicz

Opera barokowa ma zarówno swoich przeciwników jak i zwolenników. Długie, często kilkunastominutowe arie pełne powtórzeń, muzyka określana jako „salonowa”, niedostatecznie dynamiczna akcja. Dla jednych są to niewątpliwe zalety, dla innych – główne powody by trzymać się od oper barokowych z daleka. 

Reżyser Włodzimierz Nurkowski wespół z choreografką Violettą Suską oraz odpowiadającą za scenografię i kostiumy Anną Sekułą postanowili odczarować najsłynniejszą operę w dorobku kompozytorskim Georga Fredricha Händla (prapremiera: Londyn, 1724). Stworzyli spektakl wykraczający poza sztampę, by uczynić dzieło bardziej atrakcyjnym dla widza. Współcześnie można bowiem odnieść wrażenie, że opera barokowa trafiła do niszy. I usiłuje wydostać się z niej, trafić w gusta szerszej publiczności. Czasami wręcz desperackimi środkami.

Czy aż takich środków potrzebował Włodzimierz Nurkowski, by powołać do życia spektakl skutecznie skupiający na sobie uwagę widza od pierwszej do ostatniej minuty? Bądź co bądź, mamy do czynienia ze składającym się z trzech aktów i trwającym niemal trzy i pół godziny dziełem operowym. Co ważne, osadzonym w konkretnych realiach historycznych, znanych niemal każdemu.

Balet z 1 aktu. Fot. Krzysztof Durkiewicz

Jedno jest pewne, że… nic nie jest pewne. Na oczach widza operowe uniwersum płynnie przechodzi z jednej metamorfozy w kolejną. I absolutnie nie jest to męczące w odbiorze. Choć mniej otwarte umysły mogą doświadczyć swoistego przebodźcowania. Warto jednak pamiętać, że groteska i czarny humor to znaki rozpoznawcze Nurkowskiego. Wystarczy wspomnieć jego znakomite, błyskotliwe spektakle w Operze Krakowskiej, takie jak „Gianni Schicchi” i „Pajace” (premiera dyptyku odbyła się w marcu 2018 roku) czy „Orfeusz w Piekle” (premiera: wrzesień 2021 roku). Swoiste przerysowanie bohaterów i ich wzajemnych relacji służy zwróceniu uwagi na konkretne cechy, których doszukać możemy się także w nas samych. Egoizm, narcyzm, chciwość, moralne zepsucie, koniunkturalizm, megalomania, fałsz, manipulacja, skłonności sadystyczne. Reżyser, ukazując je w krzywym zwierciadle, zdaje się przestrzegać nas o ich niebezpieczeństwie zaklętym w ponadczasowości. Nie inaczej dzieje się w przypadku „Juliusza Cezara”.

Joanna Motulewicz (Kornelia) i Ray Chenez (Sesto). Fot. Krzysztof Durkiewicz

Istnieje obawa, że opera barokowa ze swoją „salonową” muzyką wręcz narzuca statyczny charakter inscenizacji. Reżyser starał się tego uniknąć, nie traktując jednakże partytury Händla jako ścieżki dźwiękowej do wymyślonej przez samego siebie historii. Przeciwnie, posłużyła ona za kanwę do umieszczenia bohaterów dramatu w nowym, alternatywnym świecie, pozwalającym im na pełny rozkwit. Każda z postaci została potraktowana z wnikliwą troską o ukazanie jej wielowymiarowości. 

Opera wypełniona jest ariami dramatycznymi, bohaterskimi, a także żałobnymi. Każda z nich trwa minimum dziesięć minut i stwarza szerokie pole do popisu dla wirtuozerii wokalnej solistów. Dlatego też twórcy spektaklu zadbali o dobór obsady reprezentującej najwyższy i bardzo wyrównany poziom śpiewu.

Yuri Mynenko (Juliusz Cezar) i Nicholas Tamagna (Ptolemeusz). Fot. Krzysztof Durkiewicz

Aż cztery solowe partie kontratenorowe, z jakimi mamy do czynienia w „Juliuszu Cezarze”, to swoisty ewenement. Dawniej zarówno postać tytułowego bohatera jak i Ptolemeusza, Sekstusa i Nirenusa obsadzano innymi głosami. „Przewodnik Operowy” Karola Stromengera (wyd. Warszawa 1964) mówi o wykonywaniu każdej z tych partii przez, kolejno, barytona, tenora oraz dwóch basów.

W WOK udało się skompletować obsadę idealną. Pochodzący z Ukrainy Yuriy Mynenko jako tytułowy Cezar intryguje nie tylko kunsztem wokalnym, lecz także sugestywnym aktorstwem, wprost naładowanym męskim pierwiastkiem, co wcale nie jest tak oczywiste u kontratenora. Dorota Szczepańska w partii Kleopatry czuje się jak przysłowiowa ryba w wodzie, z powodzeniem ujarzmiając całą armię koloratur swym dźwięcznym i krystalicznym sopranem. Zjawiskowa okazała się Joanna Motulewicz w partii Kornelii. Mezzosopranistkę miałam dotąd przyjemność usłyszeć w zgoła odmiennym repertuarze opery XIX-wiecznej a nawet w operetce, ale dopiero w Händlu jej głos mógł w pełni wybrzmieć i odnaleźć swoją artystyczną tożsamość. Kontratenor Ray Chenez jako Sesto doskonale aktorsko wcielił się w przeżywającego pierwsze rozterki emocjonalne, nieco irytującego nastolatka, wystylizowanego na punk rockowego buntownika z czasów Sex Pistols. Po raz pierwszy miałam przyjemność posłuchać młodego utalentowanego kontratenora Artura Plintę, z czarującym wdziękiem wcielającego się w rolę Nirenusa, wiernego sługi Kleopatry. Artur Janda stworzył kolejną brawurową kreację na scenie WOK jako przeładowany testosteronem, odpychający Achilla, udowadniając przy tym jak wszechstronnym jest artystą. Zaś Nicholas Tamagna jako Ptolemeusz, a właściwie parodia Ptolemeusza, wzbudzał śmiech i trwogę jednocześnie. Znakomity wokal kontratenorowy idzie u niego w parze z tak mistrzowskim wykreowaniem postaci, że trudno będzie mi później wyobrazić sobie w tej partii kogokolwiek innego.

Artur Janda jako Achilla. Fot. Krzysztof Durkiewicz.

Orkiestra pod batutą Adama Banaszaka zdała egzamin z Händla na celujący, towarzysząc śpiewakom i tancerzom tak, by stworzyć z nimi jeden organizm. Violetta Suska w pełni wykorzystała możliwości baletu, który z naturalną i śmiałą nonszalancją tworzy strukturę fabularną spektaklu i wprost idealnie współpracuje z solistami.

Kostiumy Anny Sekuły, choć zdecydowanie współczesne, nawiązują symbolicznie do kultury rzymskiej bądź egipskiej, nie stroniąc jednak od wizualnego rozmachu i celowej przesady. Widzowie, którzy spodziewają się podróży w czasie do realiów historycznych mogą poczuć się zawiedzeni. Próżno jest szukać tu odniesień to kultowego już i wielokrotnie nagradzanego filmu „Kleopatra” z Elizabeth Taylor w roli tytułowej. Czy do którejkolwiek spośród prób zekranizowania jednego z najsłynniejszych romansów w dziejach świata.

„Juliusz Cezar” w WOK. Fot. Krzysztof Durkiewicz

Reżyser podkreśla, że owszem, inspirował się filmem, ale zupełnie innego gatunku. Jest nim fantastyczne uniwersum Marvela, z całą swą komiksową dynamiką. Choć nie jest oczywistym, do których filmów konkretnie nawiązali twórcy spektaklu. Każdy odbiorca dostrzeże w „Juliuszu Cezarze” w WOK coś innego. W mrocznej choreografii do uwertury można dopatrzeć się odniesień do „Sin City”, nakręconego w konwencji filmu noir, z nielicznymi detalami w odcieniu krwistej czerwieni przełamującej czarno-białą estetykę. Innym razem jest to ukłon w stronę „Thora”. O tym świadczyć może m.in. zbroja tytułowego Cezara lub też charakterystyczny czarny płaszcz z kołnierzem na stójce u dowódcy jego wojsk, Curio, niemal identyczny jak ten, który miał na sobie filmowy Loki. 

„Juliusz Cezar” w WOK. Fot. Krzysztof Durkiewicz.

Czy twórcy na scenie WOK pozwolili sobie na nazbyt frywolną interpretację dzieła? Niekoniecznie. Historia, zarówno za pomocą treści literatury naukowej jak i piktograficznej, daje wyraźne świadectwo, iż starożytnemu Rzymowi czy Egiptowi daleko było do pruderii. W obu kulturach panował kult miłości cielesnej, wraz z nieustającym głodem wiedzy o tajemnicach ludzkiego ciała, zarówno za życia, jak i po śmierci. Nieobce były też: brutalność w każdej z prowadzonych wojen, bezwzględna walka o władzę i uciekanie się do wszelkich możliwych form nieuczciwości by osiągnąć swoje cele.

Jean Leon Gerome, „Kleopatra i Cezar” © domena publiczna

Postać Kleopatry ukazywana jest przez malarzy minionych epok z wyraźnym zaznaczeniem jej kobiecości. Szczególną popularnością cieszyła się w sztuce XIX wieku. Czy to na płótnach Jeana Leona Gerome’a (1866), Heinricha Fausta (1876) czy Reginalda Arthura (1892), władczyni Egiptu prezentuje swoje wdzięki. Ręka malarza podkreśla silny erotyzm królowej-kobiety. W podobnym kierunku zmierza też sceniczny portret Kleopatry w spektaklu WOK. Operowa bohaterka jest ponętna, zmysłowa, świadoma swojej urody i tego, jak oddziałuje na mężczyzn. Co, wraz ze swą ponadprzeciętną inteligencją, wykorzystuje by zdobyć tron i serce Cezara. 

Heinrich Faust, „Kleopatra” © domena publiczna

Kornelia również pojawia się na płótnach dawnych mistrzów, choć towarzyszy jej zupełnie inna aura. Francuski malarz Charles-Antoine Coypel sportretował słynną aktorkę Adrianę Lecouvreur jako Kornelię na deskach teatralnych w sztuce „Śmierć Pompejusza”. Kobieta, otulona żałobnym welonem, trzyma w dłoniach urnę z prochami męża. Na jej twarzy maluje się boleść i smutek. Ten wizerunek rozżalonej wdowy przylgnął już do niej na zawsze. Dlatego Włodzimierz Nurkowski nadał postaci Kornelii więcej charakteru. Wyposażył ją w odwagę, nieustępliwość i hardość, wyrażone nie tylko w jej aktorstwie, lecz także w wyglądzie. 

Charles-Antoine Coypel, „Adriana Lecouvreur jako Kornelia” © domena publiczna

Sam Juliusz Cezar obecny jest w malarstwie i rzeźbie niezliczoną ilość razy. Co więcej, został wręcz wchłonięty do popkultury. Film, komiks, teatr (wystarczy wspomnieć słynną serię o Asterixie) – jego postać przewija się przez wszystkie te dziedziny. Niemal każdorazowo portretowany jest z jednym charakterystycznym atrybutem. I nie jest to wieniec laurowy, lecz purpurowy płaszcz – symbol Rzymskiego Imperium. Za jeden z przykładów niech posłuży mniej znany, pełen symboliki i licznych, fascynujących detali obraz Adolphe’a Yvona „Cezar przekraczający Rubikon” z 1875 roku. Ukazuje on Cezara w pełnej chwale, rok przed wydarzeniami opisanymi w operze Händla. Purpurowy płaszcz powiewa na ramionach znajdującego się w centrum obrazu wodza. Symbolizując szereg nadchodzących zwycięstw. Motyw ten pojawia się w inscenizacji Nurkowskiego dwukrotnie: Cezar przywdziewa na ramiona płaszcz w odcieniu głębokiej czerwieni na początku pierwszego aktu po pokonaniu wojsk Pompejusza oraz w finale aktu trzeciego, gdy po wyeliminowaniu spiskującego Ptolemeusza, łączy się z Kleopatrą w triumfalnym sojuszu. 

Adolphe Yvon, „Cezar przekraczający Rubikon” © domena publiczna

„Juliusz Cezar” w WOK zaskakuje pod każdym względem. Spektakl nie zamyka się ani na jeden sprecyzowany nurt filmowy jako źródło inspiracji, ani na żadną konkretną epokę. Mamy do czynienia z połączeniem wielu gatunków. Od dramatu poprzez komedię, tragedię, liczne wątki akcji, romans, a nawet musicalową rewię. Świat Juliusza Cezara, Kleopatry, Ptolemeusza i pozostałych bohaterów jest barwny, niebezpieczny, przesycony erotyzmem i równie pełen humoru, co grozy. Co czyni go wyjątkowo atrakcyjnym muzycznie i wizualnie oraz pełnym intelektualnych delicji.


Dodaj komentarz