„Dzieło sztuki powstające powinno być wyższe nad wszystko, co dotąd było, musi zwalczyć wszystko, co było, wznosić się ponad całą przeszłością.” (Stefan Żeromski)
To ku niej zwracają się oczy świata gdy drżą jego fundamenty. To ku niej nadstawia uszu przytłoczony ziemskimi sprawami człowiek – bez względu na swoje wyznanie. Sztuka. Otacza nas z każdej strony, choć nie dostrzegamy jej na co dzień. Wyznacza ścieżki naszego życia. Opowiada o naszych dziejach. Pozostawia trwały ślad po tych, którzy przeminęli.
W niej także człowiek poszukuje Boga – bo czymże jest Sztuka, jeśli nie pomostem pomiędzy ulotną teraźniejszością a absolutem. Pomiędzy codziennym znojem śmiertelników, a transcendencją. Sztuka dla wielu jest Słowem Bożym, które przybrało fizyczną postać dzięki talentom artystów; czy to na płótnie, czy wyrzeźbiona w kamieniu, czy przelana na papier. Na fresku, w witrażu, w partyturze. Widzialne świadectwo niewidzialnej boskiej mocy – tym na przestrzeni wieków stała się Sztuka, we wszystkich jej dziedzinach.

Ad maiorem Dei gloriam – ku większej chwale Boga. Ta idea przyświecała twórcom na przestrzeni wieków. Sztuka sakralna zdominowała chrześcijańską Europę. To właśnie motywy biblijne w malarstwie rozsławiły pionierów Renesansu – Leonarda da Vinci, czy Michała Anioła. Sceny ze Starego Testamentu często pojawiały się na obrazach Rembrandta, który z ochotą malował także portrety świętych. Albrecht Durer stworzył dziesiątki drzeworytów i miedziorytów ilustrujących zarówno żywot i śmierć Chrystusa, jak i wyobrażenia artysty na temat proroctw zawartych w Piśmie Świętym („Czterej jeźdźcy Apokalipsy” to jedna z jego najsłynniejszch grafik). Pieter Bruegel Starszy szukał odniesień do religii chrześcijańskiej w sytuacji politycznej współczesnej mu Flandrii, co zaowocowało jego genialnym i bogatym w detale obrazem „Droga na Kalwarię”. To zaledwie kilka z nieskończonej liczby przykładów sztuki sakralnej o ponadczasowym przekazie i bezcennej wartości artystycznej. Będącej świadectwem geniuszu jej twórców.

Męczeńska śmierć Jezusa Chrystusa, podobnie jak u Bruegla, inspirowała wielu słynnych malarzy późniejszych bądź wcześniejszych epok. Jej tajemnica, majestat w wymiarze człowieczeństwa, ból i kaźń z miłości do rodzaju ludzkiego, by grzesznikom dane było dostąpić zbawienia. Ogrom emocji na sportretowanych twarzach, dynamiczne sceny rodzajowe, surrealistyczne fantasmagorie, ciche i milczące sylwetki – każdy malarz, czy to Hans Memling, El Greco, czy William Blake, kreowali swoje własne, niepowtarzalne wizje. Niejednokrotnie spod ich pędzla wychodził cały szereg prac ilustrujących Pasję Chrystusa – drogę krzyżową, stacja po stacji.

Przechodząc od malarzy do kompozytorów, których twórczość przesycona jest boskim natchnieniem, w pierwszej kolejności myślimy o Janie Sebastianie Bachu. Niemiecki geniusz epoki baroku słynął ze swojej żarliwej religijności. „Celem i ostatecznym końcem całej muzyki powinno być nic innego jak tylko chwała Boga i odświeżenie duszy.” – twierdził z pełnym przekonaniem. Dlatego też przeważającą część swoich dzieł poświęcił tematyce religijnej: msze, oratoria, pasje, kantaty kościelne, kompozycje organowe. Choć nie stronił także od wątków świeckich, czego przykładem jest chociażby pełna komizmu „Kantata o kawie”.

Z czterech pasji skomponowanych przez Bacha, do dnia dzisiejszego zachowały się jedynie dwie: „Pasja według św. Mateusza” oraz „Pasja według św. Jana”. Obie powstały z wykorzystaniem całości tekstu ewangelii, opisującego pojmanie, osądzenie, drogę krzyżową i śmierć Jezusa Chrystusa, aż do momentu złożenia jego ciała do grobu. Treść ewangelii śpiewają chór i soliści, z towarzyszeniem orkiestry. Uważane za arcydzieła, obie pasje wykonywane są tradycyjnie w okresie Wielkanocy, najważniejszego spośród świąt katolickich.

„Pasja według św. Jana” jest utworem szczególnym. Wprowadza katolików w nastrój Wielkiego Tygodnia, wszystkich zaś odbiorców, bez względu na wyznanie i przekonania, zachwyca przejmującą muzyczną narracją. To właśnie ten utwór, po raz pierwszy w historycznym wnętrzu Musikverein, 14 kwietnia 2022 roku wykonali artyści Warszawskiej Opery Kameralnej.
Sala Złota Musikverein, neoklasycystycznej budowli położonej w sercu europejskiej stolicy muzyki, Wiednia, to bez wątpienia najsłynniejsza sala koncertowa świata. To właśnie stamtąd, do ponad 90 krajów transmitowane są wielkie Koncerty Noworoczne. Pod jej złoconym sklepieniem dyrygowali najwięksi z największych: Arturo Toscanini, Herbert von Karajan, Leonard Bernstein, Claudio Abbado, Zubin Mehta, Riccardo Muti. I trzeba przyznać, iż w ostatnich latach nie było w tym sławetnym, wzniesionym z inicjatywy cesarza Franciszka Józefa gmachu wydarzenia tak wysokiej rangi z udziałem polskich artystów.

Artystów, należy podkreślić, doskonale przyjętych przez austriacką publiczność. Owacja na stojąco zaowocowała bisowaniem finałowego fragmentu utworu. Za każdym razem gdy polskich muzyków docenia się na międzynarodowych scenach, wiąże się to nierozerwalnie z wielkim poczuciem dumy. Gdyż zarówno soliści: Natalia Rubiś, Rafał Tomkiewicz, Jan Petryka, Aleksander Kunach, Artur Janda i Łukasz Górczyński, jak i chór oraz Orkiestra MACV pod batutą Michaela Maciaszczyka zaprezentowali tamtego wieczoru poziom godny miejsca koncertu.
Sala Złota słynie z genialnej akustyki. Wypełniona dźwiękami instrumentów historycznych, na których gra Orkiestra MACV oraz potężnym niczym wezbrana fala, śpiewem chóru, nad którym górowały głosy solistów, stworzyła przestrzeń dla wirtuozerskiego misterium. Nie tylko ze względu na nadchodzące Święta Wielkanocne, lecz także wyjątkowo trudne czasy wojny w Ukrainie, której ofiarom poświęcono koncert, wykonanie nabrało szczególnego charakteru głębokiej refleksji i zadumy.
Trwający dwie godziny utwór, choć opiewa mękę Pańską, ma zaskakująco radosny wydźwięk. Mimo, iż słowami ewangelisty opisuje on kaźń i śmierć Jezusa, nie dochodzi w nim do głosu nastrój bólu, żałoby czy melancholii. Partie chóru, komentującego wydarzenia, wypełnia świetlista energia i wola życia. Soliści zaś prowadzą między sobą interesujący, wyważony dialog, przeplatany ariami. Warto było zwrócić uwagę zarówno na mającego najobszerniejszą partię solową Aleksandra Kunacha (tenor doskonale sprawdzający się w wykonaniach belcantowych i mozartowskich, a także barokowych, wyróżnił się bezbłędną dykcją i czystym śpiewem) w roli Ewangelisty, jak i Artura Jandę, śpiewającego partię Jezusa (intrygujący baryton o ciemnej barwie i szlachetnym frazowaniu). Ponad szereg głosów męskich wzbijał się niczym obłok, jasny i krystaliczny sopran Natalii Rubiś.

Z każdego dźwięku muzyki Bacha, niczym światło spoza odsuniętego przez zmartwychwstałego Chrystusa głazu grobowca, płynie nadzieja i ufność w zbawienie ludzkości. Pasja w wykonaniu artystów WOK przypomina o wyższym celu drogi krzyżowej. O jej nieprzejednanej wartości w pokonaniu zła, słabości, fałszu, przemocy – wszystkich grzechów ludzkości. Triumfie życia nad śmiercią.
Wszystkie te emocje słychać było tamtego niezwykłego wieczoru, w Wielki Czwartek, w gmachu Musikverein. Artyści Warszawskiej Opery Kameralnej wzruszyli do łez niejednego widza. Roztoczyli aurę ufnego wyczekiwania lepszego jutra i składając hołd dla muzycznego arcydzieła z przeszłości, wyznaczyli jedyny słuszny kierunek: przyszłość. A ta należy do polskich muzyków, których bez wątpienia czeka jeszcze niejeden sukces na scenach świata.